Etain
Starożytna

Dołączył: 28 Lut 2008
Posty: 969
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 23:06, 12 Mar 2008 Temat postu: Lapońskie opowieśći |
|
|
"font-weight: bold" >SYRENA GUBI S WÓ J OGON< /span>
Syreny podpły nę ł y raz n a brzeg, aby s ię wykąp ać . Ogony zostawił y n a brzegu i zaczę ł y s ię m yć . N a t o miejsce przyszedł m łodzieniec, k tór y jednej syrenie skradł ogon i ukrył g o. Syrena znalazł a s ię w trudnym p oł o żeniu: bez ogona nie mogł a j uż p ływać . Nie b ył o dla niej innej rady, jak wzią ć owego m łodzieńc a z a m ę ż a .
M łody c złowiek ukrył ogon syreny w naczyniu o podwójnym dnie, a samo naczynie schował w szałasie.
Czas p ły ną ł , rodzinie urodził y s ię dzieci, rosł y i zaczę ł y j uż biegać p o podwórzu. Pewnego razu m ą ż w róc ił znad morza i przynió s ł p iękne ryby, kobieta powiedział a :
- Znam j e. One p ływał y obok śmietnika mojego ojca. . .
Kiedyś zdarzył o s ię , ż e dzieci bawią c s ię znalazł y naczynie, w k tórym b ył ukryty ogon ich matki. Pobiegł y d o matki i powiedział y , ż e w pewnym popękanym starym naczyniu znalazł y rzecz, k tórej nie znał y . Matka poszł a zobaczyć znaleziony przedmiot. I patrzcie! T o b ył przecież jej ogon! Zabrał a ogon i popły nę ł a z powrotem w morze.
Ponieważ jedno z dzieci b ył o jeszcze w k ołysce, matka w róc ił a nocą , aby j e nakarmić . M ą ż zauważ y ł t o i następnej nocy zaczaił s ię . Żona z nó w wyszł a z morza, a m ą ż patrzył uważnie, gdzie schował a ogon. Żona nie spostrzegł a g o, zabrał w ię c ogon, ale tym razem ukrył g o tak dobrze, żeby nikt nie m ó g ł znaleź ć miejsca. w k tórym b ył schowany. A ponieważ żona bez ogona nie mogł a p ływać , musiał a zostać w szałasie.
"font-weight: bold" >SYRENA ZABIERA M ŁODZIEŃC A D O DOMU SWEGO OJCA
< /span>
Pewnego razu d wóc h braci wyruszył o w księ życowy wieczó r n a brzeg morza, aby zaczaić s ię n a lisa, k tór y w porze m iędzy odpływem i przypływem miał zwyczaj szukać ryb n a zalewanym skrawku.
Gdy bracia przykucnęl i n a brzegu, z wody wynurzył a s ię syrena i usiadł a n a kamieniu n a skraju morza. M łodszy brat zamierzał zastrzelić syrenę , ale starszy ostrzegł g o, m ów ią c :
- Nie strzelaj! M oż e s ię nam przytrafić jakieś nieszczę ście j eśl i strzelisz.
Syrena siedzą c n a kamieniu rozpuśc ił a swe d ługie w łosy i zaczę ł a j e czesać . M łodszy brat chciał z nó w strzelić , ale starszy m u przeszkodził :
- Czego t y w ł a ściwie o d niej chcesz? Czyż nie m ożesz zostawić syreny w spokoju? Nie uczynił a nam przecież nic z łego.
M łodszy jednak nic sobie nie robił z e s ł ó w starszego. Podnió s ł strzelbę i przył o ż y ł j ą d o policzka. Widzą c t o starszy brat zawoł a ł d o syreny.
- Syreno, strzeż s ię , b o b ędzie z tobą źl e!
W tej samej chwili syrena wskoczył a d o morza i d ał a nurka. Niebawem jednak wynurzył a s ię n a powierzchnię nieco dalej i zawoł a ł a d o starszego brata, k tór y jej dobrze życzył :
- J eśl i jutro przyjdziesz n a brzeg o tej samej porze, n a pewno nie p oż a łujesz!
Potem bracia ruszyli d o domu, ale następnego wieczoru starszy podszedł sam n a brzeg i usiadł n a tym samym miejscu, n a k tórym b ył wczoraj. Nie musiał czekać d ługo, gdy n a plaż y zjawił s ię czarny lis. Zastrzelił g o, a wkrótce z morza wynurzył a s ię syrena. Usiadł a z nó w n a tym samym kamieniu i zaczę ł a przywoływać m łodzieńc a d o siebie.
- Nie b ó j s ię mnie! - w oł a ł a - Nie zrobię c i nic z łego.
M łodzieniec ruszył w b ró d d o syreny.
- Usią d ź m i n a plecach - rzekł a syrena - Wsuń usta i nos w moje w łosy. Dzięk i temu nie udusisz s ię , gdy c ię b ę d ę niosł a n a g ł ębinę morską d o domu mego ojca.
M łodzieniec, zrobił jak m u kazano. Syrena d ał a nurka i zaczę ł a p ły ną ć tak szybko, ż e w łosy jej tylko świstał y . Gdy dotarli n a dno morza, syrena wzię ł a w r ę k ę kotwicę , d ał a j ą m łodzieńcowi i powiedział a :
- Gdy przybędziemy d o domu mego ojca, ten b ędzie chciał wypróbować , jaki jesteś silny. Ale o n jest ślepy. Toteż nie wyciągaj d o niego r ęk i, gdy b ędziesz g o chciał pozdrowić , ale podaj m u t ę kotwicę .
I tak przyszli d o miasta, w k tórym mieszkał a syrena. Woda tam nie b ył a mroczna, lecz jasna, przejrzysta jak n a ziemi w dzień , i rozciąg ał a s ię nad nimi niczym szklany dach. Kiedy m łodzieniec powiedział : "Dzień dobry! " i wyciąg ną ł kotwicę , ojciec syreny schwycił tak mocno jej ramiona, ż e zgię ł y s ię a ż d o samej nasady.
Mieszkańc y morza dali m łodzieńcowi m nóstwo srebrnych pieniędzy, a syrena podarował a n a dodatek z łoty puchar, k tór y zdobił kiedyś k rólewski s tó ł . P ó źniej w rócili w ten sam sposó b , jak zapuścili s ię n a g ł ębinę , i m łodzieńcowi wydawał o s ię , jakby c ał y świat b ył z e szkł a . Syrena odniosł a g o z powrotem n a ten sam kamień , z k tórego g o zabrał a .
M łodzieniec wyró s ł n a dorodnego m ę żczyznę , a w jego wyprawach morskich dopisywał o m u zawsze szczę ście. M łodszy brat natomiast, ten, k tór y chciał zastrzelić syrenę , chudł , sechł jak drzewo toczone przez korniki. Cokolwiek robił w życiu, d o czegokolwiek s ię zabierał , k ończył o s ię zawsze niepomyślnie. Jego poczynaniom nie dopisywał o b łogosławione szczę ście.
"font-weight: bold" >Staalo, Luhtakka i c hłopiec < /span>
Luhtakka, żona pewnego staala, rzekł a d o swego m ę ż a :
- Jazda n a d wó r , stary, i d o lasu! Liczę , ż e wracają c przyniesiesz zwierzynę ! Nie mam j uż ani kawałeczka m ięs a. Czy chcesz mnie zagłodzić n a śmierć ?
- I dę , i dę . Daj tylko prowiant d o torby. I t o p rędko!
- S ką d wezmę cokolwiek, aby d ać c i n a drogę ?
- M oż e jednak c oś znajdziesz. Chyba w domu jest zawsze c oś gotowanego.
- Nie m a. Ale t y w lesie b ędziesz miał d oś ć czasu, aby upiec n a ognisku c oś z tego, c o upolujesz.
Tak w ię c staalo musiał wyruszyć w drogę , nie mają c nic d o jedzenia. Kiedy jednak w ędrował lasem, dopisał o m u szczę ście. U słyszał nagle okrzyki, śmiech i piski. Staalo podbiegł bliże j n a nartach. T a gromadka dzieci o śmielił a s ię wejś ć d o lasu, aby s ię tam bawić . Dzieci biegał y i krzyczał y , i drażn ił y s ię z najmłodszymi spoś r ó d nich tak, ż e raz s łychać b ył o śmiech, t o z nó w wrzask.
Staalo zabrał , jak tylko m ó g ł najprędzej, c ał ą gromadkę d o c zó łn a. Zarzucił c zó łn o n a ramiona i ruszył d źwigają c s wą zdobycz. Najstarsze z dzieci zaczę ł o s ię ciekawie dopytywać :
- Hej, dziaduniu, jak c i n a imię ?
- O j, biedny c hłopaczku, czy nie s łyszał e ś opowiadań o staalu?
- W tym twoim c zó łnie jest c ałkiem fajnie! Biegnij, dobry dziadku, pod t ę wygię t ą w kabł ą k brzozę !
Kiedy staalo najspokojniej w świecie wszedł pod g ał ęzie brzozy, dzieci schwycił y s ię g ał ęz i i zawisł y n a nich. W c zó łnie pozostał o tylko najmniejsze.
Staalo w ędrował d o swego szałasu w doskonały m humorze. P oł o ż y ł c zó łn o n a ławie, wszedł , wesoł y , d o szałasu i zawoł a ł n a żo nę .
- N o w ię c , moja staruszko, teraz m ożesz zawiesić n a haku s wó j największy kocioł i napełn ić d o wodą ! I rozpal porządny ogień !
- C o takiego? C o takiego? Czyżb yś t y, stary niedoł ęg o, z dą ż y ł tak p rędko przynieś ć s wą zdobycz?
- Hoho-h o, mam jej p ełn e c zó łn o.
- N o t o przynieś s wó j łu p, a j a tymczasem zawieszę kocioł n a haku.
Staalo poszedł n a podwórze i zdją ł c zó łn o z ławy. Rety! T e smarkacze wypadł y z c zó łn a! Został tylko jeden. . .
Luhtakka zaczę ł a natychmiast docinać swemu dziadowi:
- A j a prawie j uż uwierzyła m, ż e raz przecież przynosisz w b ró d m ięsiwa! C o teraz zrobimy? Czy mamy tego m ałego oberwańc a ugotować , czy t eż upiec?
- I dź w ię c , smarkulu, d o lasu i przynieś szczapy d o pieczenia, mniej w ięcej tak d ługie, jak t y sam jesteś . J a jestem dziś z męczony, a zresztą nie widzę dobrze o zmroku - zachęc ał malca staalo.
C hłopiec ruszył w drogę , ale niebawem w róc ił , wyrzekają c :
- W lesie s łychać jakieś g łosy! Chodź p rędko zobaczyć , wuju staalo! Tam n a pewno jest upió r ! A j a boję s ię upioró w i nie mam odwagi i ś ć sam.
- N o, n o c hłopcze! P ój dę w ię c z tobą . Stara, gdzie jest moja siekiera, dzida i czarodziejska torba?
I dą c z a c hłopcem, staalo zanurzył s ię w mrok.
C hłopiec i staalo dotarli d o lasu.
- Jest tak ciemno, ż e prawie nic nie widzę - skarż y ł s ię c hłopiec.
- Patrz uważnie, c hłopcze, m oż e uda c i s ię zobaczyć wielką zwierzynę - bodajby niedźwiedzia.
- Nie! Nie uda s ię . Jest z a ciemno.
- N o w ię c biegnij, dzieciaku, d o mojej żony i poproś , żeby c i p ożyczył a swoich bystrych oczu.
C hłopiec ruszył w drogę , a staalo pozostał w lesie i czekał . C hłopiec wszedł d o szałasu i rzekł :
- Moja z łota babciu, czy p ożyczysz m i swoich bystrych oczu?
- C o t eż t y, m ó j c hłopczyku, m ó j maleńk i! Czyż twoje m łode oczy nie s ą tak dobre, żeby m ożn a b ył o nimi widzieć i w ciemnośc i?
- Las w ciemnościach jest wyboisty i straszny, kochana babciu. T wó j m ą ż wysł a ł mnie p o twoje bystre oczy.
- Zajrzyj w ię c pod p ró g , daj skrzynię n a szmaty. Oczy s ą zawinięt e w starą pieluszkę .
- Nie mogę znaleź ć . T u jest ciemno choć oko wykol.
- Wsadź pod blachę g ał ą ź j ałowca i zapal. B ędziesz miał d oś ć światł a , aby widzieć .
C hłopiec wrzucił d o ognia suchą g ał ą ź j ałowca, ale jednocześnie cisną ł tam oczy staruchy staala. Ogień zatrzeszczał i zahuczał . Luhtakka zaniepokoił a s ię :
- Dlaczego tak trzaska? C hłopaczku, czy przypadkiem nie wrzucił e ś moich oczu d o ognia razem z e szmatami?
- Nie, kochana babciu. T o trzeszczy tylko sucha g ał ą ź j ałowca.
- Ojoojoj! Moje oczy, moje świetlane oczy, moje b łyskawice! Biada m i, biada! Moje ukochane oczy - lamentował a Luhtakka, a c hłopiec uciekł z szałasu d o lasu. Pobiegł n a drugą stronę wielkiego w yłomu skał y , ukrył s ię tam i nasłuchiwał .
Staalo czekał jakiś czas, ale c hłopca ani widu, ani s łychu. Ruszył w ię c z powrotem d o szałasu, p ełzają c z e strachu n a czworakach. Gdy wreszcie dotarł d o swojej staruchy, spytał :
- Gdzie jest dziecko, żoneczko?
- Wyszedł zabierają c moje oczy - odparł a Luhtakka.
- Aha! A w ię c teraz i t y powinnaś i ś ć n a poszukiwanie tego nicponia.
Staalo i starucha ruszyli razem w drogę . C hłopiec w swojej kryjówce s łyszał ich rozmowę i okropnie s ię przeraził . Jakż e m u s ię uda ukryć przed staalem i jego żo ną , skoro nie pamięt ał zabrać o d staala jego czarodziejskiej torby? Zawoł a ł w ię c s tłumionym g łosem:
- Hej babciu! Chodź tutaj!
- Aha, c hłopaczku! T o t y tam jeste?
- Biada m i, biada, z łoty wujaszku! Zabł ąk ałe m s ię i teraz robię , c o mogę , aby odnaleź ć drogę .
- T o ładnie. B ędziesz grzecznym dzieckiem, j eśl i w rócisz d o mnie i Luhtakki. Prowadzę żo nę z a r ę k ę , ale t u jest g ł ęboka, niebezpieczna przepaś ć , a j a doprawdy nic nie widzę . T y w ię c , c hłopaczku, przybiegnij d o nas n a twych zwinnych nogach!
- Nie dam rady. Zraniłe m mocno stopę .
- Aha! Teraz zaczynam c oś dostrzegać . T o jest t a stroma ściana przeklętej skał y , z k tórej pewien c złowiek cisną ł g ła z n a g ło wę mojego ojca.
- Nie, wuju! T u jest tylko niewielka szczelina w skale, tam gdzie m u j uż raz w ędrowaliśm y.
- Ależ , kochany c hłopaczku, moją dzidą nie dotykam ani troszkę dna.
- Przesuń s ię troszkę w yże j!
- J a nic nie widzę ! Powiedz, w k tórym miejscu mam przejś ć !
- W tym w ł a śnie, w tym w ł a śnie miejscu m ożn a bezpiecznie przejś ć nad przepaśc ią . Szczelina jest t u c ałkiem w ąska.
Staalo natomiast upominał żo nę :
- Teraz musimy b yć bardzo ostrożn i i uważ a ć , żebyśm y naszymi starymi nogami stanęl i mocno n a drugiej stronie rozpadliny.
Staalo i Luhtakka zrobili krok, natrafili n a pustkę i zaczęl i toczyć s ię n a łe b n a szyję w przepaś ć . Luhtakka narzekał a wielkim g łosem:
- Biada c i, stary, n ędzny staalo! Byle jaki lisek potrafi wciąg ną ć nas w biedę tak, ż e rozwala nas skał a . Tak samo, jak rozwalił a nieboszczyka dziada. I teraz m y zginiemy w tej szkaradnej przepaśc i. M oż e wszakż e uratują nas jeszcze moje zaklęcia. Ach, b łyskawice - moje oczy! B łyskawice, moje z łote oczy! Wczoraj s łyszała m, jak trzaskał y w ogniu szczap. A teraz k ośc i mojej czaszki p ękają , a k ośc i moich r ą k i n ó g kruszą s ię n a kawałk i.
Gdy noc zbladł a w poranek, c hłopiec wdrapał s ię n a stromą skał ę , aby zajrzeć w g ł ęboką rozpadlinę tunturi. Zobaczył tam czaszkę ojca staala, k tór a w c iąg u setek lat z dą ż y ł a wyschną ć n a w ió r . Nie opodal niej l eż a ł y łowa staala i Luhtakki.
Nie b ył o jednak żartó w . W k ażdym razie nie teraz, gdy g łowa czarownicy zaczę ł a toczyć s ię pod g ó r ę p o zboczu w stronę c hłopca. Wkrótce następował a m u j uż n a p ięt y.
C hłopiec rzucił s ię d o ucieczki, ile tylko miał s ił w nogach, ukrył s ię w k ońc u w czeluśc i czaszki starego staala. I patrzcie! W e w łasnych butach znalazł trzy kule. Wtedy przemów ił a czaszka starego staala:
- Jedną kulę musisz zjeś ć . Drugą masz rozbić i posmarować g ło wę jej zawartośc ią . Trzecią trzymaj mocno w r ęk u i m ów ią c : "K rę ć s ię ! K rę ć s ię ! " - c iśnij mocno przed siebie.
Wtedy zaczę ł o s ię ! Kula, k tó r ą c hłopiec cisną ł , odbił a s ię i zagrzmiał a jak piorun. Uderzył a w g ło wę czarownicy, a w ówczas rozpęt ał a s ię zacięt a walka. Zbocze g ór y rozprysł o s ię n a kawałk i i kamienie toczył y s ię w przepaś ć . Rozbił y g ło wę czarownicy wraz z wszystkimi k oś ćm i n a drzazgi, n a m ał e okruchy.
Z gry stoczył s ię g ła z i rozbił czaszkę , w k tórej w nętrzu siedział c hłopiec. W ówczas c hłopiec zawoł a ł n a trzecią kulę :
- Uciekaj s tą d migiem razem z e m ną !
- Doką d mam s ię toczyć ? - spytał a kula.
- Doką d chcesz! Albo raczej nie! Tocz s ię obok szała só w innych staaló w - a żeby mnie zobaczyli i nauczyli s ię mnie b ać . P ó źniej m ożesz potoczyć s ię d o mojego ojca i mojej matki.
Okrą g ł a kula ruszył a , unoszą c wraz z e sobą c hłopca przez strome skał y tunturi, omijał a jeziora, toczył a s ię c iągle w stronę siedzib staaló w . Rozbijał a ich szałasy i rozprawiał a s ię z e wszystkimi staalami, k tórzy p róbowali zatrzymać c hłopca i jego toczą c ą s ię kulę .
W tej niezwykłe j podró ż y odzież c hłopca porwał a s ię n a strzęp y. Kiedy w ię c zobaczył w szałasie jednego z pokonanych w walce staaló w p ięk ną kurtkę , schwytał j ą czym p rędzej. Jednocześnie jego biodra otoczył z łoty pas. C hłopiec rozejrzał s ię jeszcze dookoł a , znalazł trochę zabawek, a potem poderwał s ię i popędził kulę .
- N o, tocz s ię teraz, jak m ożesz najprędzej, d o mojego ojca i matki!
Gdy kula ruszył a i zaczę ł a s ię toczyć , jazda przybrał a szaleńcze tempo. W róciwszy d o swych rodzicó w , c hłopiec owiną ł kurtką kulę i rzekł d o niej:
- teraz m ożesz s ię toczyć , doką d tylko chcesz.
W szałasie ojca c hłopiec zdją ł p iękny pas, pocią ł g o n a kawałk i i rozdzielił j e m iędzy swych braci. Kawałk i rozrosł y s ię w c ał e pasy; tak w ię c pasó w starczył o dla wszystkich, a c hłopiec powiedział :
- T e pasy nigdy s ię nie zniszczą . Przetrwają w c ał o śc i d o k ońc a waszego życia.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Ź r ó d ł o : < a href= "http: / /www.terve.p l" target= "_blank" >http: / /www.terve.p l< / a >
Post został pochwalony 0 razy
|
|